19.03.2014

Nowe na ekranie: True Detective (2 szansa)

Niemal wszyscy uwielbiają ten serial. Postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę - co z tego wyszło?


Moja pierwsza opinia - bazująca na materiale pokazanym w trzech otwierających serial epizodach - na temat "True Detective" nie była zbyt pozytywna. Twórcy przesadzili z "klimatem", a wątek zbrodni zgubił się gdzieś w zalewie problemów osobistych głównych bohaterów i pseudofilozoficznych rozważań Rusta, zresztą sam w sobie wydawał się na siłę udziwniony. Zapewne moja przygoda z tą serią zakończyłaby się na "The Locked Room", gdyby nie fakt, że... produkcja wszystkim innym się podoba. Zdziwiło mnie, że ten było nie było ciężki serial, zdobył tak duże uznanie publiki, ba, pojawiły się nawet memy bazujące na sposobie komunikacji praktykowanym przez Cohle'a.

Ilość informacji i opinii, która zalała internet, po finale pierwszego sezonu, rozbudziła na nowo moją ciekawość. W końcu zasada 3 odcinków, którą przyjęłam w serii wpisów "Nowe na ekranie" jest dość restrykcyjna, produkcja faktycznie mogła "zaskoczyć" w kolejnym epizodzie (zresztą tak się podobno stało według dwójki komentatorów mojej poprzedniej notki na jej temat). Uznałam, że co mi szkodzi, mogę dać "True Detective" jeszcze jedną szansę, chociażby po to, aby sprawdzić o co cały ten szum..

Po seansie 4 i 5 epizodu mój mężczyzna powiedział: "to jak zupełnie inny serial". Mogłam tylko przytaknąć, choć nie od razu - najpierw musiałam pozbierać moją szczękę z podłogi. W "Who Goes There" i "The Secret Fate of All Life" twórcy w końcu osiągnęli idealną równowagę pomiędzy kreacją postaci, a prezentacją wątku kryminalnego. I dorzucili to, czego mi najbardziej brakowało: akcję!

Ale od początku (uwaga, delikatne spoilery): nie zabrakło wątku problemów małżeńskich Martina, który mógł odczuć konsekwencje swojej zdrady. Twórcy szybko jednak odłożyli to na bok, na pierwszy plan wysuwając sprawę naszego dziwacznego mordercy. Cohle w końcu przestał tyle gadać, a zabrał się za działanie. Nasi detektywi znaleźli konkretnego podejrzanego i aby go dorwać musieli wykorzystać stare kontakty Rusta - zdobyte jeszcze za czasów pracy "pod przykrywką" w gangu motocyklowym. Cohle ubiera swoją "skórę", wybiera się ze starymi druhami na mały rabunek i trafia w sam środek krwawej jatki. Napięcie w scenach umiejscowionych w czarnym getcie jest niesamowite. 

Serial nie zwalnia, od jednego dynamicznego wątku przechodzimy do kolejnego: konfrontacji z podejrzanym. Zestawienie sceny z przesłuchania, z tym co się faktycznie stało jest genialne - obaj detektywi kłamią jak najęci, a ta "oficjalna prawda" staję się spoiwem ich nowej relacji. W końcu znajdują się na ten samej stronie, współpracując i kryjąc się wzajemnie.

Tablica! Co prawda nie biała, ale też daje radę ;).
W świecie przedstawionym mijają lata. Wspomniany kilkakrotnie w serii Król w Żółci nie eksponuje swojej obecności, ale wiadomo - zostały jeszcze 3 odcinki. Czyli możemy być pewni, że to jeszcze nie koniec. Po siedmiu latach Cohle znowu trafia na ślad zabójcy, ale na ostateczną konfrontację przyjdzie mu poczekać kolejną dekadę. Życie zrywa sojusz między naszymi detektywami i zmusza Rusta do rezygnacji z pracy w policji. Kolejne spotkanie bohaterów nastąpi dopiero po wspomnianym przesłuchaniu.

Ostatnie dwa odcinki to czysta praca detektywistyczna i akcja - wątki osobiste zostały ograniczone do minimum, przesłuchania zostały zakończone, twórcy skupili się na "tu i teraz" i na dobre im to wyszło. Bohaterowie - szczególnie Martin - w końcu w pełni rozumieją z czym mają do czynienia i są zmotywowani, aby zakończyć sprawę. Z tej perspektywy można nadać jakiś sens trzem pierwszym epizodom i temu "zaciemnianiu obrazu", które zafundowali nam twórcy - tak jak nieco mniej skupiony odbiorca mógł się zagubić, tak i postacie zostały rozproszone czy to przez skoki w bok i małżeńskie dramy (Martin), czy też pieczołowitą pielęgnacje starego bólu (Rust). Dopiero odłożenie tego wszystkiego na bok dało detektywom czystą perspektywę.

Przyznaję: myliłam się co do tego serialu. Jest bardzo dobry. Motyw swoistego pseudoreligijnego, pedofilskiego kultu to nowa jakość, jeśli chodzi o telewizyjne historie detektywistyczne. Fakt, że bohaterom nie udało się dorwać wszystkich jego członków ma w sobie jakiś smutny urok; sukces w walce ze złem jak i w prawdziwym życiu jest tu połowiczny.

"True Detective" to produkcja, która wymaga od widza cierpliwości, której mi początkowo zabrakło. Drugi sezon zapewne początkowo również będzie wyzwaniem: nowa historia, nowy duet detektywów - tyle, że teraz będę wiedzieć, że warto poczekać.

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz